Kalisz 7-9.10.2011 r.
autor: srg Blue Savage (58th NYSV Regiment)
Jest takie miejsce w naszym kraju gdzie, raz do roku na zakończenie sezonu, zbierają się najtwardsi rekonstruktorzy ACW (czyt. ci, których nie dotknął areszt domowy).
Tym miejscem jest Kalisz-Zawodzie, który po raz drugi gościł tych, niebaczących na tnące szpony chłodu i wizję morderczej musztry, herosów.
Po kolei. W piątkową noc przy ognisku weterani snuli wesołe, czasem smutne, a czasem przerażające opowieści z tegorocznych kampanii. Niektórzy sięgali pamięcią nawet wojny z Meksykiem.
Natchnieni bohaterskimi wyczynami udaliśmy się na zasłużony wypoczynek w drewnianej chacie. Całonocnej warty przy ognisku podjął się Bob z „Zuzią”. „Zuzia” to młody karabin, więc Bob przez resztę nocy musiał jej tłumaczyć opowieści.

Po krótkiej przerwie na łyk wody z manierki rozpoczęły się strzelania w szyku. Right i Left Oblique’om nie było końca. Rozgrzane lufy muszkietów parzyły dłonie. Salwy przerwał obiad.
Nasza obecność w Zawodziu wzbudziła zainteresowanie licznych wycieczek obiektu. W związku z czym, nie dając się długo prosić, dawaliśmy pokaz siły naszego ognia. Okoliczna ludność zagrzewała nas w marszu w chyba typowy dla tej okolicy sposób „ein, zwei, ein, zwei”. Amisze jacyś, czy co ?
Bob odkrył zastosowanie dla swoich wizytówek ACW. Jedna z nich wylądowała w kieszeni młodej damy po zaszczytnej stronie ;)
Wśród zwiedzających była także liczna grupa szkolna (1-4 klasy podstawówki, kilka przypadków ADHD). Nasza broń wzbudziła zachwyt maluchów. Po salwach dało się słyszeć „jaaa…”. Zaś przy oględzinach białej broni młodzi fachowcy oznajmiali „łeee, tępe”.
Popołudnie znów obfitowało w trening musztry. I znów „Fire by Company”, „Fire by Rank”.
I wielokrotne “Stack Arms”, “Take Arms”. Zachodzące słoneczko zlitowało się nad umęczonymi żołnierzami.
W sobotni wieczór czekała nas degustacja specjałów przygotowanych przez naszego gospodarza Wikinga i jego uroczą Panią. Nie było końca mlaskaniom przy konsumpcji wybornie wędzonego pstrąga, którego zapijaliśmy beczułką złotego napoju od okolicznego wytwórcy. Szlachetnego płynu było w ilości wystarczającej na minimum 3-krotnie liczniejsze grono, więc mimo nadludzkich wysiłków z żalem musieliśmy pozostawić w Zawodziu jego sporą część. Winą za to zostali obarczeni nieobecni.
Niestety, w sobotni wieczór naszą grupę musieli opuścić Brunio i Powstaniec. Brunio na niedzielny poranek zaplanował wizytę w lokalu wyborczym (czyżby chciał, żeby znów nie wygrał Lincoln ?), a Powstaniec musiał pilnować jakiegoś obiektu (Vicksburg ?).
Tej nocy cała grupa (łącznie z „Zuzią”) nocowała w drewnianej chacie. Czujny „sen wojownika” został przerwany przez tutejszy oddział Milicji Stanowej, który nie mając wiedzy o stacjonowaniu regularnych wojsk, przerażony totalną ciemnością i wizją rabunków, przeszukiwał chaty. Całkowicie nie byli przygotowani na widok jankeskiego sierżanta w długich, wełnianych skarpetach. Dzięki nowinkom technicznym skontaktowaliśmy się z tutejszymi władzami, które wyjaśniły naszą zaszczytną obecność.
Dalsza część nocy była już spokojna (nie licząc popisów wokalnych, krasomówczych i dźwiękotwórczych).
Niedzielny poranek przywitał nas śniadaniem przy mżawce. Po zaopatrzeniu się w zapasy wędzonego pstrąga i wygłoszeniu epitetów pod adresem nieobecnych za zmarnowanie szlachetnego napoju, nastąpił czas długich pożegnań.
Mam nadzieję, że Kalisz-Zawodzie już na stałe wpisze się w kalendarz naszych imprez jako punkt kończący sezon.
P.S. Za lwią część zdjęć serdecznie dziękujemy Rebelyell’owi.
Więcej zdjęć w naszej GALERII
Next > |
---|